W ostatnim czasie dostrzegalna staje się istotna zmiana w podejściu niektórych sądów powszechnych do procedowania spraw z tzw. „portfela frankowego”, w szczególności w ramach postępowań toczących się przed Sądem Okręgowym w Warszawie, gdzie koncentruje się największa liczba postępowań z udziałem kredytobiorców dochodzących roszczeń wobec banków. W ramach tej nowej praktyki coraz powszechniejsze staje się rutynowe, często wręcz automatyczne, wydawanie postanowień o skierowaniu stron do postępowania mediacyjnego – niejednokrotnie w sposób pozbawiony indywidualizacji sprawy oraz realnej analizy procesowej przesłanek uzasadniających zastosowanie tej instytucji.

Co więcej, nie sposób nie zauważyć, że forma, w jakiej sądy formułują wezwania do udziału w mediacji, może sprawiać wrażenie odbiegającej od standardu neutralności, który winien charakteryzować każde działanie sądu jako arbitra w sporze cywilnym. Coraz częściej wezwania do udziału w posiedzeniach mediacyjnych zawierają pouczenia o potencjalnych „konsekwencjach procesowych niestawiennictwa” oraz wyraźne sugestie dotyczące „oczekiwanego osobistego udziału stron w mediacji”. Wnikliwy obserwator dostrzeże w tych sformułowaniach zachętę do zawarcia ugody.

Tego rodzaju zabiegi budzą zastrzeżenia nie tylko z punktu widzenia zgodności z zasadą równości stron i bezstronności sądu, ale przede wszystkim – z perspektywy konstytucyjnego prawa do sądu, które obejmuje nie tylko dostęp do wymiaru sprawiedliwości, ale i gwarancję, że sprawa zostanie rozpoznana przez niezawisły i bezstronny sąd, działający w ramach przypisanych mu funkcji. W tym kontekście warto przypomnieć, że mediacja – jako alternatywna forma rozwiązywania sporów – z natury rzeczy wymaga dobrowolności oraz zgody stron, a jej skuteczność opiera się nie na formalnym obowiązku, lecz na rzeczywistej woli dialogu.

Niestety, praktyka kierowania do mediacji w sposób mechaniczny, a niekiedy nacechowany wyraźną presją ze strony sądu, stwarza ryzyko przekształcenia tej instytucji w narzędzie administracyjnego zarządzania wpływem spraw, a nie realnej alternatywy procesowej. W efekcie, zamiast przyczyniać się do usprawnienia wymiaru sprawiedliwości, działania te prowadzą do erozji zaufania uczestników postępowania do sądu jako arbitra, który powinien stać na straży praw procesowych stron – nie zaś występować w roli promotora kompromisu.

Jeszcze dalej posuwają się niektórzy sędziowie, którzy nie poprzestają na formalnym skierowaniu sprawy do mediacji, lecz formułują wprost postulaty negocjowania ugody w ramach komunikacji procesowej. W tym kontekście warto przywołać pismo Sądu Okręgowego w Tarnowie, w którym sąd nie tylko informuje o istnieniu propozycji ugodowej złożonej przez bank, ale również wyznacza pełnomocnikowi powoda termin 14 dni na skontaktowanie się z pełnomocnikiem banku w celu podjęcia negocjacji, uzasadniając to celowością i potencjalną korzystnością takiego rozwiązania. Co więcej, sąd sygnalizuje, że dalsze prowadzenie postępowania może być „nieekonomiczne”, i sugeruje, że brak zawarcia ugody może prowadzić do konieczności uiszczenia przez powoda opłaty sądowej od pozwu wzajemnego skierowanego przez bank i podając przy tym jego wysokość. Dalej, sąd deklaruje gotowość do powstrzymania się od doręczenia tego pozwu, co miałoby – jak wynika z uzasadnienia – umożliwić bankowi uzyskanie zwrotu tej opłaty, jeśli tylko strony przystąpią do rozmów i zakończą sprawę w sposób polubowny.

Wreszcie, w konkluzji swojego pisma sąd stwierdza, że rozwiązanie sprawy w drodze ugody powinno być dla stron „ekonomicznie korzystne” i że sąd „liczy na opanowanie przez strony zasad matematyki i kalkulacji ekonomicznej”, co może zostać odczytane jako forma subtelnej, lecz jednoznacznej sugestii, iż kontynuowanie postępowania sądowego jest przejawem nieuzasadnionej upartości czy nieracjonalności. Tego rodzaju retoryka, oparta na języku pragmatyzmu ekonomicznego, może prowadzić do naruszenia zasady swobodnego podejmowania decyzji przez strony oraz ich pełnomocników, a także budzić uzasadnione wątpliwości co do zachowania równowagi procesowej.

Tego rodzaju działania trudno już uznać za zgodne z zasadą bezstronności sądu, która zakłada całkowity brak preferencji co do kierunku zakończenia sporu oraz równe traktowanie stron na każdym etapie postępowania. W przedmiotowym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, w której organ orzekający nie poprzestaje na przekazaniu stronom informacji o dostępnych środkach procesowych, ale – wykorzystując swoją pozycję instytucjonalnego autorytetu – w sposób dorozumiany, choć niebudzący wątpliwości co do intencji, wskazuje preferowany przez siebie rezultat postępowania. Tego rodzaju działanie nie tylko zaburza równowagę procesową, ale może prowadzić do realnego poczucia, że decyzja sądu – zamiast opierać się na analizie materiału dowodowego i argumentacji prawnej – jest determinowana wcześniejszym założeniem co do tego, jakie rozstrzygnięcie byłoby z punktu widzenia sądu najwygodniejsze organizacyjnie lub ekonomicznie. Taka praktyka rodzi uzasadnione pytania o granice dopuszczalnego oddziaływania sądu na przebieg postępowania, godzi w zasadę kontradyktoryjności i może być postrzegana jako naruszenie konstytucyjnego prawa do rzetelnego procesu, w którym każda ze stron powinna mieć rzeczywistą szansę na dochodzenie swoich racji przed niezależnym, neutralnym arbitrem.

Dodatkowo warto zauważyć, że ugody zawierane w sprawach frankowych rzadko stanowią rezultat faktycznych, równoprawnych negocjacji pomiędzy stronami. Propozycje formułowane przez banki mają najczęściej charakter jednostronny i są przedstawiane w formie szablonowej, z minimalną przestrzenią na jakiekolwiek indywidualne dostosowanie do sytuacji konkretnego kredytobiorcy. W rezultacie konsumenci stawiani są przed wyborem „bierz albo walcz”, co trudno uznać za przejaw rzeczywistego kompromisu czy zbliżenia stanowisk.

Co więcej, należy pamiętać, że w większości tego typu spraw kredytobiorców reprezentują profesjonalni pełnomocnicy – adwokaci lub radcowie prawni – którzy posiadają odpowiednie doświadczenie procesowe i kompetencje merytoryczne, by ocenić zasadność oraz opłacalność ewentualnych negocjacji ugodowych. W takich okolicznościach angażowanie sądu w rolę inicjatora czy promotora ugody wydaje się zbędne, a wręcz nieproporcjonalne względem rzeczywistych potrzeb postępowania. Wola zawarcia ugody – jeśli rzeczywiście istnieje – może być skutecznie zrealizowana przez strony w ramach pozasądowych rozmów prowadzonych w sposób profesjonalny i bez konieczności administracyjnego pośrednictwa sądu.

Można zadać pytanie czy mediacje w sprawach frankowych przynoszą realne efekty. Spośród ponad 5 tysięcy spraw skierowanych do mediacji, tylko 6 zakończyło się zawarciem ugody sądowej, co daje skuteczność na poziomie zaledwie 0,11%. Oznacza to, że dotychczasowy program pilotażowy nie przynosi widocznych rezultatów – poza opóźnieniem postępowań i możliwością dodatkowego zarobku dla mediatorów.

Dodatkowo, ugody może rodzić dla konsumenta poważne konsekwencje podatkowe, o których często nie jest dostatecznie informowany. Obciążenia fiskalne związane z umorzeniem części długu czy zrzeczeniem się roszczeń mogą pojawić się dopiero po czasie i stanowić realne zagrożenie finansowe, szczególnie w przypadku osób nieświadomych tych skutków w chwili podpisywania porozumienia. Tego rodzaju ryzyka podważają sens promowania ugód jako rozwiązania uniwersalnego i bezpiecznego dla wszystkich uczestników sporu.

W tej sytuacji zamiast promowania iluzji kompromisu warto skoncentrować się na rzeczywistym usprawnieniu postępowania cywilnego. Niezbędna jest lepsza organizacja pracy sądów, racjonalizacja procedury, koncentracja materiału dowodowego i wypracowanie stabilnej linii orzeczniczej. Tylko takie działania mogą przyczynić się do skrócenia czasu trwania postępowania i przywrócenia zaufania obywateli do wymiaru sprawiedliwości.

Mediacja może być wartościowym narzędziem, ale tylko wtedy, gdy pozostaje rzeczywiście dobrowolna. W przeciwnym razie staje się atrapą sprawiedliwości, która zamiast rozwiązywać spory, jedynie je maskuje.

Konrad Mania

Zamknij menu